Opis
Akcja Płonącego teatru rozgrywa się w roku 1984, a potem w 2004. Jest to opowieść o ludziach teatru skonfrontowanych z trudnymi, ekstremalnymi sytuacjami i wyborami. Odwołuje się do wielu faktów, jest jednak w całości fikcją.
„Adam nacisnął klamkę. Zamknięte! Szarpnął. Drzwi nie ustąpiły. Zaczął szarpać gwałtownie i ze wszystkich sił. Oboje już krztusili się dymem. – Kto, do diabła, zamknął te drzwi!? – krzyknęła Anna. Pociągnął ją za rękę i pobiegli z powrotem. Wpadli do korytarzyka, Adam zatrzasnął drzwi. Kaszląc, rzucili się do okna. Chciał je otworzyć, ale nie ustępowało, więc sięgnął po leżący na stoliku egzemplarz sztuki, którą przed chwilą czytali. Egzemplarz był w twardej oprawie. Zamachnął się i grzbietem oprawy uderzył w szybę. Szkło posypało się na podłogę. Uchylili się przed odłamkami. Okno wychodziło na wewnętrzne podwórze. Nie było tam nikogo. Zaczerpnęli świeżego powietrza. Oboje zaczęli wołać: – Na pomoc! Na pomoc! Pomocy! Z ulicy, z drugiej strony gmachu, słychać było syreny pożarowe i motory pomp strażackich. Ale ich nikt nie słyszał. – To na nic – powiedziała Anna. – Chodź. – Tym razem ona wzięła go silnie za rękę. – Na korytarzu jest z boku żelazna drabinka, która prowadzi do sufi tu. Może to jest wyjście na dach. Daj rękę”.
(Fragment z rozdz. „Przerwana próba”)
„Adam poświecił telefonem po stopniach schodków – chwilę, bo nie chciał zużywać baterii. Były bardzo wąskie, na jedną osobę. Z zewnętrznej strony miały metalową poręcz, za którą zionęła pustka. Z drugiej był żelazny wspornik czy też oś, wokół której okręcona była ślimacznica schodków. Ruszył pierwszy, trzymając się poręczy. Była ciepła. Anna, kurczowo ściskając jego ramię, posuwała się tuż za nim. Schodzili jakby w coraz większy upał. – Ten teatr już raz się palił, wiesz o tym? – zapytała Anna. – Tak, to była głośna sprawa, podobno został podpalony, w każdym razie sprawców od razu złapano. Były aresztowania i procesy. Ogłoszono, że to osoby z tego teatru, członkowie organizacji podziemnej. To było w osiemdziesiątym czwartym roku. Jak komuna upadła, to ich zrehabilitowano, ale rzeczywistych sprawców czy też prawdziwej przyczyny pożaru nigdy nie ujawniono”.
(Fragment z rozdz. „Ostatni polonez”)
Recenzje:
https://kulturalneingrediencje.blogspot.com/2019/01/kazimierza-brauna-ponacy-teatr-recenzja.html
Kazimierz Braun
Prof. dr hab. Kazimierz Braun jest reżyserem, pisarzem i uczonym. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Poznańskim (magisterium, 1958) i reżyserię w PWST w Warszawie (magisterium sztuki, 1962). Doktoryzował się na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu (1971), habilitował na Uniwersytecie Wrocławskim (1975). Został mianowany profesorem w USA w 1989 r., a w Polsce – w 1992 roku na podstawie uchwały Senatu Uniwersytetu Wrocławskiego z roku 1984, wówczas zablokowanej przez władze komunistyczne. Reżyserował w teatrach Warszawy, Wrocławia, Gdańska, Krakowa, Torunia i Tarnowa. W latach 1967–1974 kierował Teatrem im. J. Osterwy w Lublinie, a w latach 1975–1984 Teatrem Współczesnym we Wrocławiu. Wykładał na Uniwersytecie Wrocławskim, New York University, University of California oraz University at Buffalo. Wyreżyserował przeszło sto pięćdziesiąt przedstawień teatralnych i telewizyjnych w Polsce oraz za granicą, między innymi w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Irlandii, Niemczech, prowadził warsztaty dla reżyserów w wielu krajach. Jest autorem ponad pięćdziesięciu książek z dziedziny historii i praktyki teatru oraz powieści, opowiadań i dramatów, publikowanych w kilku językach. Jest również autorem przekładów z języków angielskiego, francuskiego i włoskiego na polski oraz z polskiego i francuskiego na angielski. Otrzymał szereg nagród artystycznych, literackich i naukowych w Polsce, USA, Kanadzie, Japonii i in. krajach. Od 1985 roku mieszka i pracuje w Stanach Zjednoczonych.
Już jako chłopiec nauczyłem się chodzić po lesie nocą. Oczywiście, bez jakiegokolwiek światła, latarki. Potem praktykowałem to latami, dopóki przyjeżdżałem do Milechów. Idąc po lesie w nocy, nie patrzy się pod nogi. Na tym polega sztuka. Bo normalnie, idąc lasem, przecież patrzy się na ziemię, omija korzenie, kamienie, kałuże, szyszki, wszelkie przeszkody. Idąc po ciemku, i tak by się nic nie zobaczyło na ziemi. Więc trzeba patrzeć w górę, ku niebu. Tam, nawet w największej ciemności, nawet w czasie deszczu – gdy idzie się ścieżką lub drogą – jest zawsze jakiś prześwit, jakaś jaśniejsza szczelina. Trzeba za nią podążać. Trzeba się jej trzymać. Trzeba wybierać znane ścieżki czy drogi, i nigdzie nie zbaczać. Pójście na przełaj grozi zabłądzeniem. Najbardziej trzeba uważać na skrzyżowaniach czy rozwidleniach. Ale i tam trzeba wybierać kierunek, patrząc w górę. Naturalnie, co chwila się człowiek potyka, ale nie błądzi, nie wpada na drzewa.
Z tomu «Pamięć»
O Autorze
Opinie
Na razie nie ma opinii o produkcie.